Wiktoria Karpińska: W laboratorium
Jechali dalej. Droga prowadziła przez długi, ciemny korytarz, gdzieniegdzie tylko oświetlony niewielkimi lampami. Za oknem samochodu nie było nic widać, oprócz migających co kilka metrów świateł. Nagle tata Felixa powiedział:
- Tutaj wysiadamy.
- Tato, ale tutaj jest tak ciemno, że cię nawet nie widzę – odrzekł lekko przestraszony Felix.
Net, Felix i Nika z przerażeniem wysiedli z samochodu. Gdy dzieci stanęły na ziemi, pod ich stopami zaczęło palić się światło. Podłoga była wyłożona płytkami, które za każdym razem, gdy się ich dotykało, świeciły rażącym światłem. Dzieci spojrzały na siebie tajemniczo. Tata Neta prowadził ich przez kręty i wąski korytarz prowadzący do samego serca Instytutu Badań Nadzwyczajnych.
- Dokąd idziemy ? – przerwała panującą od kilku minut ciszę, Nika.
- Zaraz się dowiecie. - odpowiedział pan Bielicki.
Po chwili wszyscy stanęli przed grubymi, metalowymi drzwiami, na których widniał napis: ,,IBN’’. Na drzwiach znajdowało się urządzenie podobne do domofonu. Tata Felixa powiedział:
- 12 alfa, odbiór.
Dzieci zaniepokoiły się tajemniczymi słowami pana Polona, lecz on uśmiechnął się i objaśnił im, że 12 alfa to jego pseudonim. Po chwili dzieci usłyszały jakiś dziwny głos: "Przyjąłem. Proszę o wprowadzenie hasła do systemu". Tata Neta wpisał jakieś dziwne znaki na monitorze znajdującym się obok domofonu. Zrobił to tak szybko, że dzieci przez chwilę stały jak skamieniałe i otrząsnęły się dopiero, gdy pan Bielicki kliknął przycisk "Potwierdź". Hasło było długie i zapewne trudne do rozszyfrowania. Nagle Net zapytał:
- Tato, ile znaków jest w tym haśle?
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to trzydzieści – zaśmiał się pan Bielicki.
Dzieci były pod wrażeniem, ale nie dały tego po sobie poznać. Tata Neta otworzył drzwi. Nika, Felix i Net zobaczyli przed sobą ogromne laboratorium. Wszędzie stały duże i małe menzurki, w których dokładnie była wymierzona ilość różnych substancji. Ojcowie zaprowadzili swoich podopiecznych do urządzenia wyglądającego jak szafa, tylko, że wykonanego ze szkła. Tata Felixa przemówił spokojnym i ciepłym głosem:
- Drogie dzieci. To urządzenie nazywa się suplicznikkal.
- Co ?! – dzieci krzyknęły jednocześnie.
- Suplicznikkal – powtórzył pan Polon.
- Do czego służy ten suplicznikal? – zapytała Nika.
- Zaraz się dowiecie – uśmiechnął się pan Bielicki.
Rodzice rozdali dzieciom białe fartuchy i gumowe rękawiczki. Tata Neta otworzył szklane "wrota" maszyny, po czym zapytał:
- Kto na ochotnika?
Dzieci wymieniły między sobą spojrzenia. Nastała cisza. Tata Neta zapytał jeszcze raz, lecz nikt nie chciał być królikiem doświadczalnym. Nika spuściła głowę, Felix patrzył w prawo, a Net miał głowę uniesioną do góry. Tata Felixa widząc to, zapewnił :
- To urządzenie nie ma złego wpływu na wasze zdrowie.
- Skoro to nam nie zaszkodzi… - szepnęła Nita – to ja tam pójdę.
- Świetnie ! – ucieszył się pan Polon. – Za odwagę dostajesz od nas nagrodę.
Nika spodziewała się nowej torebki czy zegarka, lecz dostała dwa kosze jedzenia. W jednym koszu były owoce i warzywa, a w drugim słodycze, chipsy i napoje gazowane. Dziewczynka weszła niepewnie do maszyny. Pan Polon kazał jej usiąść na specjalnym krześle i wybrać sobie coś do jedzenia. Chłopcy spojrzeli na siebie z ironią. Nika została zamknięta w maszynie i zostawiona na pastwę losu. Nie wiedziała, co ją czeka i trochę się bała. Otuchy dodawali jej przyjaciele stojący za szklanym murem. Tata Neta mówił do niej przez mikrofon:
- Zjedz to, na co masz ochotę.
- Dobrze – odpowiedziała mu Nkta, która również była wyposażona w mikrofon.
Dziewczynka wybrała jabłko, które wyglądało bardzo apetycznie, ponieważ miało błyszczącą skórkę. Nika ugryzła owoc i nagle całe pomieszczenie zaświeciło się na czerwono. Nika z przerażenia wypuściła jabłko z rąk. Pan Bielicki uspokoił ją, mówiąc:
- Nie bój się. Odłóż jabłko z supermarketu i weź jabłko kupione na bazarze.
Nika nic nie odpowiedziała. Bezwiednie wzięła do rąk jabłko i ugryzła. Momentalnie zielone światło rozbłysło w całym pomieszczeniu. Dziewczynka uśmiechnęła się i spytała czy może już wyjść. Tata Felixa otworzył drzwi, a Nika mogła wreszcie spokojnie oddychać. Chłopcy jednak nadal nie byli chętni, aby bliżej poznać suplicznikkal. Nika jedynie spytała:
- Dlaczego, gdy ugryzłam jabłko z supermarketu, to zapaliło się czerwone światło? Przecież to jabłko było takie błyszczące i chyba zdrowsze.
- Niestety, nie. Czerwone światło zapaliło się, bo jabłko z supermarketu było pokryte warstwą nabłyszczającą, a w środku miało samą "chemię", czyli pestycydy. Jabłko, które kupiliśmy na targu, pochodziło z sadu i rosło w naturalnych warunkach.
- A co to są te pestycydy? – zapytał Felix
- Pestycydy to nic innego jak trucizna. Spokojnie od jednego zjedzonego jabłka nic wam się nie stanie – zapewniał pan Polon.
Dzieci wzięły sobie do serca słowa pana Polona. Rodzice zaprowadzili ich dalej. Pan Bielicki opowiadał o miksturach wrzących w menzurkach. Następnie pokazał im cały pokój poświęcony badaniom Marsa. Tata Felixa opowiadał dzieciom o kosmosie i próbował ich zarazić pasją do astronomii. Pokazywał im również próbki powierzchni księżyca, lecz dzieci najbardziej zaciekawiły się tajemniczymi kręgami na zbożu. Młodzi badacze oglądali kolejno zdjęcia i wyrażali opinie na ich temat. Nika zaczęła :
- Nie wierzę, aby to było ufo.
- A ja właśnie wierzę – oburzył się Net.
Gdy już skończyli dyskutować o ufo, tata Felixa zaprowadził ich do wielkiej sali, w której panował straszny chaos. W tym pomieszczeniu mieścił się cały świat. Obok siebie leżały próbówki, w których znajdowała się ziemia z Azji, Ameryki Północnej, Australii i wielu wysp. Dzieci uważnie słuchały opowieści o kuli ziemskiej.
W końcu wybiła godzina dwudziesta. Tata Neta powiedział, że trzeba już jechać do domu, lecz dzieci nie chciały opuszczać tak wspaniałego i zadziwiającego miejsca.
Dzieci mile wspominają to pierwsze spotkanie z Instytutem Badań Nadzwyczajnych. Rodzice coraz częściej je tam zabierają. Wiedzą, że to dopiero początek przygód…