Łączek Zuzanna: Morska przygoda Kajko i Kokosza
Był piękny, czerwcowy poranek kiedy obudziłem się podekscytowany. Dziś miał się odbyć wielki turniej. Czym prędzej wyskoczyłem z łóżka i pognałem pędem do mojego najlepszego druha Kokosza. Po drodze rozmyślałem, jak to pięknie będzie dziś zmierzyć się w walce z najlepszymi wojownikami z całej okolicy. Do turnieju przygotowywaliśmy się wszyscy przez cały rok. To zawsze jest wielkie wydarzenie.
Kiedy dotarłem do chaty Kokosza, przez zamknięte drzwi usłyszałem jego głośne chrapanie. Bez ostrzeżenia wtargnąłem do wnętrza izby i głośno zacząłem wołać:
- Kokosz wstawaj! Zaspałeś!
- Rety! Kajko, nie wrzeszcz. Pali się? - oburzył się mój druh.
- Zapomniałeś o turnieju? Dziś nasz wielki dzień. Walki zaczynają się przed południem, a my musimy jeszcze zrobić rozgrzewkę.
- Ach, no tak. To już dziś. Za chwilkę będę gotowy i możemy ruszać.
Wielki Turniej wikingów to niezwykłe wydarzenie w Normandii. Najdzielniejsi woje mierzą się ze sobą w różnych konkurencjach. Jest rzut do celu, strzelanie z łuku, walka przy pomocy toporów. A wszystko po to, by zdobyć rękę najpiękniejszej panny. W tym roku na turniej zjechało wielu śmiałków, gdyż wódz naszej osady pragnął najdzielniejszemu żołnierzowi oddać swą córkę za żonę. Pomyślałem, że to dziś jest mój szczęśliwy dzień i to ja mogę zostać zwycięzcą turnieju. Kokosz na pewno będzie mnie wspierał i pomoże mi w niektórych konkurencjach, w których jestem słabszy.
Obaj udaliśmy się na plac, na którym miało się odbyć całe widowisko. Słońce jak zwykle dogrzewało bezlitośnie. W powietrzu czuć było zapach walki. Zewsząd niosły się rżenie koni i śmiech dzieci. Przybyło wielu kibiców. Kokosz przygotował złocistą zbroję dla mnie. Rozejrzałem się dookoła, wszyscy moi przeciwnicy byli potężni, wysocy i zbudowani. Ja natomiast, wątły, niski, ale za to Kokosz prezentował się świetnie. Tryskał humorem. Wiedziałem, że przy nim nic złego mi nie grozi. Na wielkim podeście siedział nasz wódz Urlich wraz ze swoją małżonką Jadwigą i córką Marią. Dziewczyna była piękną blondynką, zgrabną, ubraną w piękną niebieską suknię. Jej włosy splecione w dwa warkocze spływały aż do samych bioder. Byłem zauroczony tym widokiem. Kokosz popatrzył na mnie i zapytał:
- Co się tak gapisz? Nie masz szans z tymi dryblasami.
- No, chyba tak, ale spróbować można.
Kiedy usłyszeliśmy wielki gong, rozpoczęła się pierwsza konkurencja. Stanąłem w szeregu i zacząłem rzucać do celu z dalekiej odległości. Niektórzy w ogóle nie mogli trafić z takiej odległości, ale ja ćwiczyłem długo i wzrok miałem wyśmienity, więc udało mi się umieścić wszystkie kamienie na swoim miejscu. Po kilku minutach usłyszałem, że jestem najlepszy. Ucieszyłem się ogromnie. Czas na strzelanie z łuku. I tym razem poszło mi świetnie, byłem drugi. Na koniec najgorsza dla mnie konkurencja, walka wręcz z przeciwnikiem. I tu miałem największe obawy. Choć byłem odważnym wojownikiem, niestety, moja postura była zupełnie inna niż moich wszystkich współzawodników.
- Strach cię obleciał, Kajko? - zapytał wesoło Kokosz.
- Nie wiem, jak mam sobie dać radę z takimi dryblasami? A może ty byś mnie zastąpił? Jesteś potężny i nieźle zbudowany. Z pewnością położyłbyś ich wszystkich na łopatki - odpowiedziałem.
- O nie, Kajko, to twoje zawody, ja jestem tylko pomocnikiem od noszenia zbroi.
Wiedziałem, że Kokosz ma niezłą zabawę. Ubawią się też inni, kiedy zostanę sprany na kwaśne jabłko. No, ale raz kozie śmierć. Podejmę się tego zadania.
Walki toczyły się długo. Prowadził Romulus, wielki wojownik zza mórz. Przybył tu, aby zdobyć rękę Marii i chyba nikt nie jest w stanie go zatrzymać. Kiedy przyszła moja kolej, stanąłem pewnie do walki, niestety, Romulus szybko przewrócił mnie i położył nogę na mojej klatce, wysoko unosząc ręce do góry. Słyszałem jak tłumy wiwatują na jego cześć. Czułem się upokorzony, ale nic nie mogłem zrobić. Widocznie to nie mój czas.
Po zakończeniu turnieju, nasz wódz Urlih ogłosił wyniki. Oczywiście, rękę jego córki zdobył Romulus, strasznie dumny wszedł na podest i usiadł przy swej narzeczonej. Patrzyłem z zazdrością na niego. Ale jakie ogromne zaskoczenie poczułem, kiedy Urlih wezwał mnie do siebie i powiedział:
- Mój drogi Kajko, jesteś dzielnym wojem i pięknie walczyłeś, nie tylko w turnieju, ale także w innych bitwach, które przysporzyły nam wielu uciech. W nagrodę ode mnie dostajesz skierowanie na wczasy. Możesz zabrać jednego towarzysza na wyprawę. Odpoczniesz Kajko i nabierzesz sił, aby w przyszłym roku móc wygrać.
- Dziękuję wodzu. To bardzo miła wiadomość.
Wziąłem skierowanie i czym prędzej pognałem do Kokosza. Pomyślałem, że to właśnie z nim wybiorę się na wakacje. Mój przyjaciel wielce się ucieszył z takiego obrotu sprawy. Powiedział, że to nawet lepiej, że nie wygrałem, bo musiałbym teraz siedzieć i szykować się do ślubu, a tak możemy razem wyruszyć na poszukiwanie nowych przygód.
Wczesnym rankiem, po zapakowaniu zapasów, wyruszyliśmy z Kokoszem w drogę. Do łodzi zapakowaliśmy wszystko, co potrzebne w podróży. Ale przede wszystkim jedzenie. Wiosłowaliśmy już drugi dzień i wydawało nam się, że zabłądziliśmy. Nie miałem już sił, a zapasy szybko się skończyły. Nie przypuszczałem, że mój druh będzie miał taki apetyt. Nagle na horyzoncie ukazał się jakiś statek. Zaczęliśmy machać i krzyczeć do niego. Zaczął płynąć w naszą stronę. Kokosz zawołał:
- Ahoj!! Czy możecie nas podrzucić do brzegu?
Kiedy żaglowiec podpłynął bliżej, zobaczyłem banderę piracką. Wiedziałem, że to rozbójnicy z Jamsborga. Zaraz nas wywrócą! Usłyszałem głos łamanych desek. W mig znaleźliśmy się w wodzie. Nasza łódź została doszczętnie zniszczona. Usłyszałem tylko wołanie z góry:
- Kłaniajcie się rybom.
- Życzcie im od nas smacznego!
Myślałem, że już po nas, kiedy nagle piraci wciągnęli nas na pokład żaglowca. Kokosz, podobnie jak ja, nie wiedział, co jest grane. Dopiero po chwili zorientowałem się, że wypadło mi skierowanie na wczasy, które trzyma jeden z rozbójników.
- Jarl Bjorn popiera ruch turystyczny - powiedział jeden z nich, a drugi dodał:
- Wpływy z wczasowiczów nadmorskich są główną pozycją naszego budżetu.
Popatrzyłem na nich zdziwiony, nie wiedząc, co o tym myśleć. Wkrótce wpływaliśmy do Jomsborga, straszliwej warowni pirackiej, nie wiedząc co nas tam czeka.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszyscy witali nas wesoło i przyjęli bardzo miło. Od razu zjedliśmy posiłek i dostaliśmy pokój do spania w pięknie urządzonym hotelu dla gości. Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia. Nagle Kokosz cicho powiedział do mnie:
- Słuchaj, czy ty myślisz, że to jakieś żarty? Nie wydaje mi się, że wyjdziemy stąd żywi. O co tu chodzi? Dlaczego ci piraci są tacy mili?
- Nie mam pojęcia. W końcu to nasze wczasy. Nie mam zamiaru się tym teraz przejmować. Nawet jak mają nas zabić, to cieszmy się z ostatnich dni naszej wolności.
Czas spędzony w Jomsborgu płynął zbyt szybko. Zabawy było co niemiara. W dzień opalaliśmy się na plaży, a wieczorami czas spędzaliśmy przy ognisku. Były śpiewy, tańce i dobre jedzenie. Po dwóch tygodniach pomyśleliśmy, że czas wracać do domu. Kiedy oznajmiłem o tym wodzowi piratów, zdziwił się okropnie, że już chcemy wracać.
- Oczywiście, panowie, oczywiście. Już szykuję rachunek. Kiedy macie zamiar wypłynąć?
- Co, co ja słyszę? - zacząłem się jąkać.
- Myślę, że na rano wszystko będzie gotowe.
Obaj z Kokoszem byliśmy w szoku. Więc tu jest ten haczyk, o którym nie chcieliśmy myśleć przez cały ten czas. Chodziło o pieniądze. Wyleżeliśmy się na plaży, więc teraz trzeba będzie za to wszystko zapłacić.
- Kajko! Skąd my weźmiemy pieniądze żeby im zapłacić? - zapytał Kokosz.
- Nie mam pojęcia. Co my teraz zrobimy? Już po nas.
Całą noc rozmyślałem, co począć. Jak wytłumaczymy tym rozbójnikom, że nie mamy pieniędzy. Byliśmy bardzo naiwni, myśląc, że wczasy u piratów to fajna rzecz. I wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł. Jeśli wypali, będziemy uratowani. Rankiem udaliśmy się do wodza. Kiedy wręczył nam rachunek, widziałem przerażenie w oczach Kokosza. Ja byłem spokojny. Powiedziałem:
- Wodzu, dostaliśmy skierowanie na wczasy i nie spodziewaliśmy się, że trzeba nam będzie za nie płacić. Nie mamy pieniędzy, ale mamy dużo siły, aby pracować. Chciałbym ci zaproponować układ. Odpracujemy całą kwotę, jaka jest na tym rachunku. Będziemy robić wszystko, żadnej pracy się nie boimy.
Wódz popatrzył na nas podejrzliwie, pomyślał chwilę i powiedział:
- Zgoda panowie. Właśnie mieliśmy się zabrać za naprawę płotu. Chętnie przyjmę wasz układ. Jeśli naprawicie cały płot, puszczę was wolno.
Tym sposobem nasze wczasy skończyły się ciężką pracą. Musieliśmy pracować przez całe lato, ale takiego ogrodzenia, jak wykonaliśmy z Kokoszem, nie ma w całej okolicy. Zżyliśmy się przez ten czas z mieszkańcami Jomsborga, żal było wyjeżdżać. No, ale komu w drogę, temu czas. Dostaliśmy łódź i zapasy na wyjazd. Wyruszyliśmy wreszcie do domu. Po drodze powiedziałem do mojego druha:
- Słuchaj Kokosz, nie mówmy nikomu, że musieliśmy naprawiać ten płot dla piratów.
- Kajko, miałem to samo ci mówić. Niech wszyscy myślą, że nasze wczasy trwały dwa miesiące, dopiero będą nam zazdrościć.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszyscy wybiegli nam na powitanie. Cieszyli się, że już wróciliśmy. Wódz zaprosił nas na uroczystą kolację, na którą przybyli wszyscy mieszkańcy. Każdy chciał usłyszeć, jakie mieliśmy przygody. Opowiadaliśmy i wymyślaliśmy zaskakujące historie, byle tylko nie powiedzieć prawdy. Oczywiście, wszyscy słuchali i zazdrościli. Na koniec wódz pokiwał głową z uznaniem i powiedział:
- No to widzę, że naprawdę odpoczęliście. Wczasy wam były potrzebne, bo teraz przed wami ciężka praca. Ogrodzenie wokół naszej warowni się sypie i trzeba je naprawić. Myślę, że mogę na was liczyć.
Zamurowało mnie, po prostu nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Spojrzałem na Kokosza i zaczęliśmy się śmiać. Oczywiście, nikt nie wiedział, co nas tak śmieszy. Ale my doskonale wiedzieliśmy, że kłamstwo nie popłaca.