Drzewiecka Aleksandra: Nie warto martwić się na zapas
Dzisiaj wiele się działo, przytrafiło mi się coś, czego na pewno nigdy nie zapomnę, więc niezwłocznie muszę opisać wszystko dokładnie.
Mija tydzień, odkąd nasza rodzina przeprowadziła się do nowego domu i dzisiaj pierwszy raz byłam w nowej szkole. Moja nowa szkoła jest bardzo ładna, to duży, dość nowoczesny budynek. W środku centralnym i najważniejszym pomieszczeniem jest przestronny i bardzo widny hall, z którego można dostać się do wszystkich sal lekcyjnych, a na jego końcu jest wejście do sali gimnastycznej. Szkoła nie ma piętra, jedynie małe, użytkowe poddasze, na którym mieści się pokój nauczycielski, gabinet dyrektora i magazyn na różne szkolne przyrządy. Dowiedziałam się już, że o tych, którzy rozrabiają, mówi się, „że na pewno trafią do nieba”, tzn. na piętro, do pokoju nauczycielskiego albo do dyrektora.
W klasie, do której będę chodzić, jest 15 uczniów, a wraz ze mną 16. To fajnie, bo w mojej wcześniejszej klasie było nas 28 i zawsze było w niej głośno, zwłaszcza że przewagę stanowili w niej chłopcy. Poznałam już dwie dziewczyny z mojej klasy, które są naprawdę miłe. Moja cała klasa też jest miła i sympatyczna, wszyscy przywitali mnie serdecznie i oferowali swoją pomoc, gdybym na przykład nie mogła znaleźć właściwej sali czy szatni. Jeszcze nie zdążyłam poznać wszystkich nauczycieli, jak dotąd tylko tych, z którymi miałam wczoraj lekcje, a pozostałych będę miała okazję poznać w najbliższym czasie.
Wracając do tej niesamowitej historii…
Cały dzień w nowej szkole minął mi bardzo szybko. Poznałam bardzo dużo ludzi, których śmiało mogę już nazwać swoimi przyjaciółmi. Gdy wracałam do domu, okazało się, że jedna z dziewczyn, Zosia, mieszka na tej samej ulicy co ja. Niestety, nie mogła ze mną wracać, ponieważ musiała iść jeszcze do sklepu, który był praktycznie na końcu naszego małego miasteczka. Nie mogłam towarzyszyć w zakupach mojej nowej przyjaciółce, ponieważ mama mówiła mi, że muszę jak najszybciej wrócić do domu i zająć się młodszym bratem, ponieważ ona musi jechać do pracy. Tak więc szybko pożegnałam się z Zosią i poszłam do domu.
Jak już wspominałam, dopiero się tutaj przeprowadziłam i nie za bardzo wiedziałam, w którą stronę iść. Jednak powoli zaczęłam przypominać sobie drogę do szkoły. Mama przecież pokazywała mi, którędy najszybciej i najbezpieczniej dostać się ze szkoły do naszego nowego domu. Na początku wydawało mi się to bardzo łatwe. Pamiętałam, że na początku muszę skręcić w lewo, żeby dojść do parku. Gdy już byłam w parku, nie wiedziałam, w którą stronę powinnam teraz iść. Bardzo się wtedy martwiłam, ponieważ już powoli się ściemniało, a ja naprawdę bardzo boję się ciemności. Postanowiłam jeszcze raz, na spokojnie przypomnieć sobie wskazówki mamy. Wydawało mi się, że powinnam iść prosto, ale z drugiej strony bardziej znajomo wyglądała mi ulica po prawej stronię. Chciałam zadzwonić do mamy, ale przypomniało mi się, że mój telefon rozładował się, gdy jeszcze byłam w szkole.
Wtedy już naprawdę byłam bardzo przerażona. Postanowiłam, że zapytam się jakiegoś przechodnia o to, jak dojść na ulicę Wierzbową. Akurat zauważyłam starszą panią, która przechodziła obok mnie. Miła pani powiedział mi, że muszę iść prosto i na końcu ulicy skręcić w lewo. Grzecznie jej podziękowałam i szybko pomaszerowałam wskazaną drogą. Gdy już doszłam na ulicę Wierzbową, przypomniało mi się, że mój stary dom w Warszawie znajdował się na ulicy Wierzbowej, a teraz mieszkam na ulicy Słonecznej. Spanikowałam, nogi ugięły mi się ze strachu. Teraz to na pewno nie znajdę drogi do domu, mama spóźni się do pracy, albo wcale nie pójdzie, bo będzie musiała mnie szukać - pomyślałam. Po chwili wzięłam głęboki oddech, powiedziałam sobie: „Weź się w garść Olka, przecież musisz znaleźć tę ulicę, kto jak nie ty?!” Postanowiłam iść z powrotem do parku. Gdy już byłam na miejscu, zauważyłam znak: „ulica Słoneczna”. O, jakie ogromne szczęście! Zauważyłam znak, który wcześniej mijałam co najmniej trzy razy, tylko nie kojarzyłam go z moim adresem, bo wciąż pamiętałam , że mieszkam na Wierzbowej. Odetchnęłam z ulgą, teraz to już prosta droga do domu przede mną, na pewno trafię. Przyglądałam się domom na ulicy, aż wreszcie znalazłam swój. Szybko pobiegłam do domu. Na korytarzu już czekała na mnie zniecierpliwiona mama, ale gdy wytłumaczyłam jej swoje spóźnienie, nie była na mnie już zła, raczej zauważyłam mały uśmiech na jej twarzy, a może wzruszenie tym, że cały czas myślę o moim starym domu i starym adresie…
Całe to wydarzenie na szczęście skończyło się dobrze. Następnym razem, gdy zapomnę drogi do domu, zachowam zdrowy rozsądek. Kiedy się zgubiłam, byłam bardzo zdenerwowana i z tego powodu nie mogłam się skupić i pomyliłam nazwy ulic. Dlatego mam nauczkę na przyszłość. Muszę też zapamiętać i to, że "NIE WARTO MARTWIĆ SIĘ NA ZAPAS".