Jasnos Marta: Spóźniony kolonista
Paweł był już gotowy do drogi, zabrał swój plecak, bułki z jagodami i nawet wziął ten ciepły, gryzący sweter od babci. Nie mógł się doczekać kolonijnego wyjazdu do Łeby. "Na pewno będzie super, morze, plaża, wycieczki, zabawy z kolegami ". To wszystko plus fakt, że nie chodzi się do szkoły sprawiało, że Paweł był w wyśmienitym nastroju. Chłopiec zabrał więc wszystkie niezbędne rzeczy i o godzinie 6:30 popędził na przystanek. Jednak nie zastał tam ani kolegów, ani opiekunów, ani autobusu. Bardzo zdziwiony rozejrzał się jeszcze kilka razy, ale bez skutku, nikogo nie było. Postanowił zapytać o godzinę przechodzącego nieopodal łysego pana w średnim wieku. Podbiegł do niego:
- Przepraszam, proszę pana, która jest godzina ?
- Dochodzi 8:00 - odparł łysy pan. Paweł osłupiał. Stał tak całe 30 sekund, po czym oprzytomniał - przecież jego zegarek ostatnio chodzi o godzinę do tyłu… No tak, popełnił straszną gafę. "Autobus odjechał beze mnie, jak ja teraz dotrę do Łeby ?! " - myślał. Choć starał się nie płakać, łzy spływały strumieniem po jego pyzatej buzi. Chcąc nie chcąc, musiał przecież wrócić do domu. Skierował więc swoje kroki na ulicę Marszałkowską.
Dotarł do swojego bloku, dowlókł się na drugie piętro, wziął głęboki oddech i otworzył drzwi do domu. Mama, zdziwiona nagłym powrotem syna, powiedziała:
- Skąd ty się tu wziąłeś ? Przecież miałeś jechać na kolonię do Łeby. Co się stało ?
- Autobus mi uciekł - odpowiedział smętnym i płaczliwym głosem Paweł.
- Jak to uciekł ?! Zresztą zaczekaj, zawołam tatę i babcię, coś wymyślimy.
Po długiej rodzinnej naradzie okazało się, że nic nie można zrobić. Zawiedziony chłopiec chciał przystąpić do rozpakowywania plecaka, jednak w tejże chwili ktoś zapukał do drzwi. Mama Pawła za drzwiami zastała sąsiadkę, panią Wiśniewską, która zwróciła się do niej z prośbą :
- Przepraszam, nie chcę się narzucać, ale z mężem i córką wyjeżdżamy na wakacje do Łeby i bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby miała pani oko na nasze mieszkanie.- Pani Wiśniewska nieznacznie się uśmiechnęła.
- Oczywiście, jednak ja również do pani mam ogromną prośbę. Pawełkowi właśnie uciekł autobus do Łeby, czy nie mogliby państwo przy okazji i jego zabrać ?
Pani Jagoda, widząc, że nie może się wykręcić, przystała na prośbę mamy Pawła.
Tak więc Paweł w towarzystwie państwa Wiśniewskich wyruszył w podróż do Łeby. Oprócz Pawła, pana Jarka i pani Jagody jechała jeszcze ich córka Jadzia i jej pupil Maksio. Jadzia była o dwa lata starszą od Pawła blondynką i strasznie się mądrzyła. Chłopiec miał jej już serdecznie dość, na szczęście państwo Wiśniewscy zarządzili postój w zajeździe „Pod Złotym Kogutem ". .
Ponieważ psom nie wolno było wchodzić do jadłodajni, Maksio musiał poczekać na rodzinę w aucie. W zajeździe Paweł zjadł porządny obiad. Po powrocie do auta zauważono zniknięcie psa. Wszyscy gorączkowo go szukali, wołali, pytali przechodniów, czy go czasem nie widzieli. Jednak psa nadal nie było. Jadzia wybuchła płaczem, a pani Jagoda starała się ją pocieszyć. Pan Jarek, który już tego nie wytrzymywał, poprosił Pawła o przyniesienie paczki papierosów z bagażnika. Chłopiec podszedł do auta, otworzył bagażnik i ujrzał tam zwiniętego w kłębek śpiącego Maksia ! Zdumiony Paweł szybko pobiegł pokazać swoje odkrycie państwu Wiśniewskim. Wszyscy zaczęli się śmiać z psotnego psa i wyruszyli w dalszą drogę w kierunku Łeby.
Po trzech godzinach nieustannej jazdy oczom wszystkich ukazał się zielony znak z białym napisem " Łeba ". Teraz zaczęły się poszukiwania ulicy Przybrzeżnej. Pan Jarek sprzeczał się z panią Jagodą :
- Jarek, przecież tu dokładnie jest napisane: „ulica Przybrzeżna”.
- To dlaczego w ogóle nie możemy na nią trafić ?
- Bo może źle jedziesz- powiedziała zirytowana pani Jagoda.
W końcu zapytali pewnego sklepikarza:
- Przepraszam, czy wie pan może jak trafić na ulicę Przybrzeżną ?
- Jeśli wolno spytać, dokąd państwo się udają ?
- Szukamy grupy kolonijnej.
- Muszę państwa zmartwić, ale najbliższa grupa kolonijna znajduje się na ulicy Przybrzeżnej w Chłapowie.
Zdziwieni słowami sklepikarza pan Jarek i pani Jagoda dopytali się, jak trafić do Chłapowa. Na szczęście okazało się, że to zaledwie dziesięć kilometrów od Łeby.
Po wykryciu fatalnej pomyłki w adresie uczestnicy wyprawy szczęśliwie, pomimo wszelkich przeciwności, dotarli do grupy kolonijnej w Chłapowie, a Paweł długo będzie pamiętał o tej niezwykłej przygodzie.