Drzewiecka Aleksandra: Tajemniczy gość
W domu panowała smutna i przygnębiająca atmosfera. Wszyscy byli jacyś smutni. Możliwe, że to deszczowa listopadowa pogoda tak na nas wpłynęła. W dodatku wieczorem nasz tata odebrał niepodpisaną wiadomość z nieznanego numeru o bardzo krótkiej treści: „Odwiedzimy was jutro, ok. 17:30, pozdrowienia”. Postanowiliśmy, że jutro od rana będziemy przygotowywać się do przyjęcia naszych tajemniczych gości.
Następnego dnia razem z mamą przygotowywałyśmy ciasto, by nim poczęstować wieczornych, zapowiedzianych, chociaż nadal tajemniczych gości. Mój młodszy brat i tata sprzątali. Wszyscy mieli jakieś zajęcie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że praktycznie nikt się nie odzywał i nikt nie uśmiechał się ani odrobinkę.
U nas w domu, gdy robimy coś razem, zawsze się dużo śmiejemy i wygłupiamy. Dzisiaj jednak było inaczej. Nawet nasz pies miał zły humor. Przygotowania do przyjęcia gości też zajmowały nam bardzo dużo czasu. Nikt nie robił tego z radością, tylko tak jakby z przymusu.
Gdy wszystko było już gotowe, niecierpliwie czekaliśmy na naszych gości. Zbliżała się podana w wiadomości godzina, więc wszyscy niecierpliwie spoglądali na zegarek, który wisiał na ścianie w salonie. Tata ciągle coś mówił, próbował rozładować napiętą atmosferę oczekiwania. Niestety, ponura atmosfera całego dzisiejszego przedpołudnia była odczuwalna nawet teraz. Wszyscy, niby ze sobą rozmawiali, ale niezbyt dużo, niby uśmiechali się i żartowali, ale jakoś tak zachowawczo i ostrożnie. Nie wiem, czy nie byłoby to najgorsze spotkanie rodzinne w historii, gdyby nie dzwonek do drzwi.
Nasi goście, tak jak mówili, zjawili się tuż po 17:30. Jako pierwsza wstałam od stołu i skierowałam się do drzwi. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam moją szesnastoletnią kuzynkę i jej rodziców, którzy mieszkają w Australii. Momentalnie na mojej twarzy namalował się uśmiech. Szybko zawołałam pozostałych członków rodziny, aby zobaczyli, kto do nas przyjechał. Wszyscy, tak jak się spodziewałam, z entuzjazmem przywitali naszych tajemniczych, ale dobrze nam znanych gości.
Następna część wieczoru była naprawdę wesoła. Wszyscy śmiali się z żartów naszego wujka, rozmawiali i zajadali wspaniałe ciasto naszej mamy. Miłym niespodziankom tego wieczoru nie było końca. Ciocia otworzyła dość duże, kartonowe pudełko, które przyniosła ze sobą i zaczęła wyjmować niespodzianki przywiezione z Australii. Ciocia, jak zawsze, pamiętała o każdym członku naszej rodziny. W jej tajemniczym pudełku znalazł się drobiazg dla każdego. Nawet nasz pies Felek dostał uroczą obrożę z wygrawerowanym kangurem.
Opowiadaniom i żartom, w naprawdę miłej i serdecznej atmosferze, nie było końca. Nie pamiętam, o której godzinie nasi goście nas opuścili, wiem jedynie, że gdy wyszli, a ja położyłam się do łóżka, zasnęłam od razu. Być może dlatego, że było bardzo późno, a może dlatego, że ten dzień mimo wszystko był wyjątkowy i zakończył się niesamowitą niespodzianką. A może jedno i drugie…
Jestem pewna, że dzień odwiedzin naszej kuzynki i jej rodziców, zapamiętamy na długo. Wizyta ta była dla nas tak dużą i radosną niespodzianką, że nawet kolejne dni jesiennej pluchy nie popsuły nam dobrego humoru, który wtedy odzyskaliśmy.