Get Adobe Flash player

Drzewiecka Ola: Spóźniony kolonista

Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany przez Pawła dzień wyjazdu na kolonie do Łeby. Chłopiec był już spakowany, zjadł tylko śniadanie, dorzucił kilka drobiazgów do plecaka i już czekał zniecierpliwiony na rodziców, którzy mieli go odwieźć na dworzec. Tata w tym całym pośpiechu i zamieszaniu  nie mógł znaleźć kluczy do samochodu, a mama szukała swojej ulubionej apaszki. Wreszcie wyszli, a raczej wszyscy troje wybiegli do samochodu. Tata szybko przemknął przez miasto i wreszcie dotarli na dworzec autobusowy. Niestety, było już za późno, autobus z dziećmi właśnie odjeżdżał ze swojego stanowiska, a na chodniku pozostało jeszcze kilku rodziców, którzy do końca obserwowali jego odjazd i machali na pożegnanie swoim dzieciom.

Paweł był zrozpaczony. Tak długo czekał na ten dzień, tak wiele miał planów związanych z wypoczynkiem nad morzem, a tu okazuje się, że najbliższe dwa tygodnie zamiast w słonecznej Łebie spędzi z rodzicami w mieszkaniu. Paweł był przerażony tą wizją, zaczął płakać i zwrócił swój smutny wzrok w kierunku rodziców.

Mama i tata byli bardzo zmartwieni, nie mogli w żaden sposób usprawiedliwić przed Pawłem swojego późnego wyjścia z domu i tego, że to w sumie przez nich Paweł spóźnił się na autobus. Rodzice próbowali pocieszyć syna, obiecując, że coś wymyślą. Całą drogę powrotną do domu, w samochodzie panowała cisza, nikt nic nie mówił. Paweł nie mógł wykrztusić słowa, bo cały czas cicho płakał, mama nie mogła, bo nie wiedziała, jak pocieszyć Pawła, a tata całą drogę nad czymś myślał.

Kiedy dotarli do domu, tata zaproponował rodzinną naradę, podczas której wszyscy razem znajdą rozwiązanie tej trudnej sytuacji, w której się znaleźli. Zasiedli do stołu, mama podała pyszną malinową herbatę, tata zaczął coś mówić, gdy nagle rozległ się głos dzwonka. To państwo Wiśniewscy, sąsiedzi Pawła przyszli poprosić jego mamę, by podczas ich nieobecności podlewała kwiaty w ich mieszkaniu. Państwo Wiśniewscy weszli na chwilę, przekazali mamie klucze i kilka instrukcji dotyczących opieki nad ich roślinami. Mama słuchała wszystkiego z uwagą i zapytała sąsiadów, jaki jest cel ich wyprawy. Okazało się, że rodzina Wiśniewskich wyjeżdża nad morze, a dokładniej do Łeby.

Gdy tato to usłyszał, aż podskoczył na swoim krześle, mama uśmiechnęła się nieco, a pan Wiśniewski był nieco zakłopotany, bo nie rozumiał dziwnego zachowania sąsiadów. Tato szybko opowiedział Wiśniewskim poranne nieszczęście , jakie spotkało Pawła - to że całe kolonie przepadły, że przez to całe spóźnienie Paweł jest smutny i nieszczęśliwy. Na końcu poprosił swojego sąsiada, żeby zabrał Pawła ze sobą nad morze, a tam dołączy on do swojej grupy kolonijnej i w ten sposób wspaniały wypoczynek nie będzie stracony.

Pan Wiśniewski chętnie zgodził się zabrać chłopca  i szybko zabrał jego bagaże do swojego samochodu. Mama podała panu Wiśniewskiemu kartkę z adresem ośrodka wczasowego, w którym miała odbywać się kolonia Pawła i wszyscy zadowoleni odprowadzili chłopca do samochodu, w którym czekała jeszcze jedna niespodzianka -  piesek państwa Wiśniewskich. Mały york Suzi, ulubienica sąsiadów, już czekała na tylnym siedzeniu na swoich właścicieli. Paweł zajął miejsce obok pieska i wreszcie  wyruszyli. Nieważne, że z czterogodzinnym  opóźnieniem, ale wreszcie jechali w kierunku morza. Paweł jechał na swe wymarzone  wakacje.

Podróż mijała wesoło, pan Wiśniewski cały czas opowiadał wesołe historie, a pani Wiśniewska słuchała ich z uwagą i chichotała na zakończenie każdej z nich. Paweł również się nie mógł się nudzić, bo piesek nieustannie zaczepiał go i prosił o pogłaskanie, to znowu szczekał, to skakał po jego kolanach. Po przejechaniu połowy drogi nad morze pan Wiśniewski zdecydował, że zatrzymają się w najbliższym zajeździe, by chwilę odpocząć, zjeść coś i nabrać sił na dalszą podróż. Pan Wiśniewski zjechał z głównej drogi i zatrzymał się w zajeździe "Pod Złotym Kogutem", do którego zapraszał gości przepiękny ogromny kogut umieszczony przy głównej bramie zajazdu. Państwo Wiśniewscy  razem z Pawłem złożyli swoje zamówienie i z niecierpliwością czekali na swój posiłek w restauracji zajazdu. W tym czasie Suzi spacerowała po ogródku przed restauracją i cieszyła się możliwością wyprostowania krótkich nóżek i pobiegania sobie na świeżym powietrzu.

Gdy chłopiec i jego opiekunowie skończyli jeść i wsiedli do samochodu, Paweł zaniepokojony zauważył, że nigdzie nie ma pieska. Pani Wiśniewska zaczęła krzyczeć i gorączkowo szukać Suzi w samochodzie. Pan Wiśniewski wyskoczył z auta i razem z Pawłem pobiegli do restauracji, by tam spytać się, czy ktoś nie widział małego yorka. Niestety, nikt go nie widział, w samochodzie też się nie schował, w ogrodzie też go nie było, przepadł jak kamień w wodę. Nagle Paweł usłyszał jakieś dziwne dźwięki wydobywające się z dużej doniczki stojącej obok schodów prowadzących do recepcji. Podbiegł tam szybko i nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. To mała Suzi wpadła do wysokiej doniczki podczas zabawy z piłką i niestety biedna nie potrafiła się z niej sama wydostać. Siedziała więc skulona, wystraszona i skamlała cicho w nadziei , że ktoś ją odnajdzie. Chłopiec wyjął i utulił wystraszonego pieska, a pani Wiśniewska cała szczęśliwa i uradowana z odnalezienia swojego pupila obiecała, że już nigdy go nie opuści i nie pozwoli, by gdziekolwiek wychodził bez niej.

Po znalezieniu się Suzi wszyscy odetchnęli z ulgą i ruszyli w dalszą podróż w kierunku Łeby. Podróż mijała w miłej atmosferze i nim się obejrzeli, już byli w Łebie. Pani Wiśniewska jeszcze raz przeczytała mężowi adres podany przez mamę Pawła i pan Wiśniewski wpisał go na swym GPS-ie. Teraz urządzenie prowadziło ich prosto do wyznaczonego, wyczekiwanego przez Pawła celu. Pan Wiśniewski jechał zgodnie ze wskazówkami GPSu i dotarł do ulicy Przybrzeżnej, jednak okazało się, że na tej ulicy nie ma żadnego ośrodka wypoczynkowego, w którym byłyby prowadzone kolonie. Paweł  był zaniepokojony, martwił się, że mimo wszystko nie uda mu się spędzić wakacji z przyjaciółmi, że cała ta podróż była niepotrzebna. Pani Wiśniewska też nic z tego nie rozumiała, jeszcze raz spojrzała na kartkę z adresem i przeczytała ją mężowi. Niby wszytko się zgadzało, ale ośrodka nie było.

Nagle Pan Wiśniewski zauważył niewielki drogowskaz z napisem "Chłapowo-obóz młodzieżowy" i postanowił skręcić z ulicy Przybrzeżnej w małą dróżkę, w którą skazywał ten znak. Po kilku minutach w oddali ukazał się podróżnikom piękny ośrodek wypoczynkowy, z boiskiem sportowym, pięknym ogrodem, polem namiotowym, a co najważniejsze - przed ośrodkiem stał znajomy autokar. Paweł nie mógł uwierzyć  w swe szczęście, dotarł na miejsce i spotka się ze przyjaciółmi. Cały był rozpromieniony i z przypływu radości uściskał i ucałował skaczącą mu po kolanach Suzi.

Pan Wiśniewski zatrzymał się na parkingu przed ośrodkiem i cała trójka opuściła samochód, by spytać się o grupę kolonijną Pawła. Kiedy pan Wiśniewski rozmawiał z osobą z obsługi, jeden z kolegów  Pawła zauważył go i podbiegł do niego. Chłopcy byli niezwykle szczęśliwi i zadowoleni, że spędzą razem  całe  dwa tygodnie nad morzem.

Paweł podziękował serdecznie swoim sąsiadom za przywiezienie go na czas we właściwe miejsce, a pan Wiśniewski po krótkiej rozmowie z opiekunem grupy zostawił bagaże Pawła i udał się ze swoją żoną  w kierunku swojego domu wczasowego.

Aleksandra Drzewiecka, klasa V

 

UCZESTNICZYMY W PROJEKCIE "PRACOWNIE KOMPUTEROWE DLA SZKÓŁ" WSPÓŁFINANSOWANYM PRZEZ UNIĘ EUROPEJSKĄ